Borne Sulinowo i okolice19-20.05.2012 / 470 km


Ostatnio nasze życie toczy się od weekendu do weekendu  (z przerwami na pracę)  więc nie mogliśmy się doczekać kolejnego. Pogoda jak na maj, o dziwo, super! Idealniena podróż, poza tym znajomym również pasował termin, jedziemy więc tym razem większą 6-osobową grupką. Fajnie – w towarzystwie zawsze lepiej. Do pełni szczęścia został tylko wybór jakiegoś fajnego miejsca. Ale z tym też nie było problemu – Filip znalazł jakiś artykuł o małej miejscowości koło Bornego Sulinowa, które znane było z tego, że go nie było. Chodzi o miejsce gdzie wlatach powojennych stacjonowały wojska radzieckie, wówczas to miejsce naprawdę nie istniało na mapie. Wtedy nazywało się Kłomino, a dziś jest to Gródek.
Ruszamy w sobotę ok. 10. Traska baaaaaaaaaaardzo przyjemna, słoneczko, ciepełko, szybko więc docieramy na miejsce. Jako pierwszy przystanek wybraliśmy Brzeźnica Kolonia gdzie chcieliśmy zobaczyć bunkry i stanowiska wyrzutni rakiet, które służyły wojskom chyba rosyjskim. Faktycznie, dobrze ukryte w lesie, zajęło nam trochę czasu zanim je znaleźliśmy, musieliśmy pytać o drogę w miejscowym sklepiku. Ale warto było ich poszukać, bo robią wrażenie zarówno gabarytami, jak i dużym obszarem, na jakim są położone. Udało się nawet podjechać motocyklem, „szlifiereczki” zostały na parkingu, ale Suzidała radę bez problemu. 
Dalej pojechaliśmy do opuszczonego miasteczka Gródek (Kłomino), które sądząc po wielkości i ilości budynków, z pewnością tętniło kiedyś życiem. Teraz robi dziwne, przygnębiające wrażenie, budynki zniszczone, bez okien, w środku porozbijane ściany, zniszczone schody. W tym miejscu mieszkali żołnierze „zaprzyjaźnionej” armii radzieckiej, którzy opuszczali je w wielkim pośpiechu. Dzieła zniszczenia dopełnił czas i miejscowi. 

Powoli ruszamy dalej w kierunku noclegu. Po drodze jedziemy wzdłuż Wału Pomorskiego, który stanowił linię fortyfikacji należącą do Niemców. Trafiamy też na miejsce, w którym znajdował się obóz jeniecki Oflag II na „Psiej Górce”. Obiekt zbudowany przed wojną i początkowo był kwaterą niemieckich oddziałów Służby Pracy. Po wybuchu wojny w 1939 roku został przekształcony w obóz jeniecki Dulag (przejściowy), a następnie w Stalag (dla jeńców szeregowych) i Oflag II D GrosBorn (dla oficerów).

Jeszcze chcieliśmy skoczyć do Szwecji ale prom na uciekł w ostatniej chwili. 

Nocujemy w Ośrodku Wczasowym w Jeleniu (www.osada.nad-jeziorem.pl), a ponieważ nie ma jeszcze sezonu, a jest podługiej majówce, poza nami nie ma innych chętnych do wypoczywania nad Jeziorem Sarcze. Miejsce możemy polecić, bardzo sympatyczny „manager” był pomocny w każdej sytuacji, począwszy od zaopatrzenia w papier toaletowy (o którym zapomnieliśmy robiąc małe zakupy w pobliskim sklepiku) aż po rozpalenie ognia na palenisku, przy którym siedzieliśmy prawie do rana. W ogóle ludzie tam byli bardzo pomocni, nawet do tego stopnia, potrafią zrozumieć ludzi w potrzebie, że bez wahania dowiozą artykuły pierwszej potrzeby, których zabrakło nam około północy.

Następnego dnia jedziemy do Bornego Sulinowa, a ponieważ artykuły pierwszej potrzeby ciągle krążą nam we krwi, jedziemy miejscową komunikacją czyli busem. Wybór bardzo dobry, bo tylko 4 zeta za bilet, nie trzeba grzać tyłków w ciuchach moto, no i rozmowa z miejscowymi rzuca nam trochę światła na obraz przeszłości i teraźniejszości. Z tego co się dowiedzieliśmy miejscowi chwalili sobie czasy, w których stacjonowała tu armia radziecka, mieli pracę, kwitł handel wymienny (cysterna paliwa za krowę), za psie pieniądze można było postawić dom, a teraz niema tu nic, młodzi wyjeżdżają bo nie ma pracy, starzy wspominają dawne czasy.  

Miasteczko faktycznie robi dziwne wrażenie, z jednej strony bardzo zadbane i czyste, nowe chodniki i ścieżki rowerowe sfinansowane ze środków UE, nieliczne małe hoteliki pięknie położone nad jeziorem (o nazwach rosyjskich) gdzie można napić się piwa ze wschodu, z drugiej – dużo opuszczonych, zaniedbanych budynków, kupionych przez prywatne osoby i od razu wystawionych na sprzedaż (w nadziei na dobry biznes stoją tak już kilka lat). Ogólnie pusto, mało ludzi, a wszędzie znaki niemieckiej i radzieckiej okupacji. Jednak chyba najbardziej przygnębiające wrażenie zrobił na nas budynek Domu Oficerskiego (Kasyno Oficerskie).

W drodze powrotnej robimy jeszcze zakupy na grilla (Biedronka jest wszędzie), ale nawet w tak małej miejscowości wielki świat kuchni amerykańskiej zostawił swój ślad (tylko jakaś dziwna ta pisownia).
Grillowane biedronkowe „podeszwy” (czytaj hamburgery) smakują bosko w słońcu, nad jeziorem, aż się nie chce wyjeżdżać, ale niestety… do domu parę kilometrów, a jutro do pracy. 

Po obiedzie zbieramy się więc z żalem, ale zajeżdżamy jeszcze do jednego miejsca – na cmentarz cywilno-wojskowy z mogiłami pochowanymi po wojnie rosyjskich żołnierzy i ich rodzin, którego charakterystycznym elementem jest pomnik Iwana Poddubnego – dłoń z pepeszą.
Potem już tylko 200 km, po drodze tankowanie w Kościerzynie – motocykliści są, albo będą wszędzie.