Rozpoczęcie Sezonu 2013Motocyklowy Klub Podróżników STRANGERS18-21.04.2013


Pod koniec 2012 roku zgłosiłem chęć organizacji RS 2013 a było to dla mnie wyzwanie, ponieważ nigdy wcześniej nie organizowałem tego typu imprez (nie licząc własnych wyjazdów weekendowych i urlopów).

Tytułem wstępu dodam, że z Klubem Strangers sympatyzujemy od 2010 roku kiedy mieliśmy przyjemność uczestniczyć w Rozpoczęciu Sezonu, który odbył się na Wyżynie Elbląskiej. Pierwszy raz widzieliśmy ludzi na oczy a przyjęli nas bardzo życzliwie i czuliśmy się jak w gronie dobrych znajomych. Prawdę mówiąc zgłaszając swoją kandydaturę i teren Pomorza do głowy mi nie przyszło, że mam szansę. Czytając relacje osób, które należą czy też sympatyzują z Klubem ciężko było znaleźć miejsce, w którym by nie byli. Ale decyzja jednak zapadła. Pomorze.Czas się brać do roboty.

Po miesiącu miałem już pełną wizję spotkania – 4 dni ( 18-21.04) i przejazd turystyczno-krajoznawczy. Najwięcej problemów związanych było z załatwieniem noclegu z wyżywieniem w Rewie. Właściciele małych pensjonatów tak są rozpieszczeni, że nie opłaca im się przyjąć grupy 20 osobowej na jedną dobę. Może jakby był cały weekend to wtedy by się zastanowili – i gdzie tu kryzys. Trzeba było lekko zmodyfikować plan. Na początku marca miałem wszystko dograne :) Miejsca sprawdzone, trasy objechane, noclegi zaklepane. Pomyślałem, będzie dobrze.

Godzina „W” szybko się zbliża. Dzień przed zlotem dostaję telefon i słyszę w słuchawce: „Panie Jacku mamy problem. Zalało mi pensjonat”. Myślałem, że spadnę z krzesła, a serce mi prawie stanęło. Nie możliwe, przecież nie mogę mieć takiego pecha – pomyślałem. Kolejna myśl, facet na pewno dostał lepszą ofertę i chce się mnie pozbyć. Ale już po chwili biłem się w pierś, że źle gościa osądziłem. Uruchomił swoje kontakty i załatwił noclegi i wyżywienie w innym miejscu, nawet nie musiałem nigdzie dzwonić. A pensjonat naprawdę był zalany bo jadąc na zlot przejeżdżaliśmy koło niego i na dworze suszyły się kołdry i poduchy. W czwartek spotykamy się w Mielnie w pensjonacie „Laguna”. Uczestnicy zjeżdżają się już od 15. Dla spragnionych morza robimy krótki spacerek na plażę. Wieczorem kolacyjka i bliższe poznanie się przy wodzie ognistej.

W piątek plan jest napięty (dla niektórych chyba zbyty napięty :) – następnym razem się poprawię). Szybkie śniadanko i już o 9 siedzimy na kózkach i w drogę. Jedziemy malowniczą (mam nadzieję) drogą, która wije się między morzem a jeziorem a potem prowadzi nas przez łąki i pola do pierwszej atrakcji tego dnia. Lądujemy w Ustce. Przewodnik oprowadza nas po porcie, opowiada historię Ustki – i dowiadujemy się, że Ustka nie ma oficjalnie nadanych praw miejskich a miastem jak wszyscy wiedzą jest. Mówi o walczących frakcjach pomnika Syrenki i pomnika świętego Jana Nepomucena, czyli gdzie, który pomnik miał stać i kto Syrence pierś uszkodził. Na koniec zwiedzamy Baterię Nabrzeżną i bunkry. Przewodnik naprawdę bardzo ciekawie opowiada i potrafi zainteresować prawie wszystkich i jakoś nie chce skończyć a wygląda jakby się dopiero rozkręcał. Z zaplanowanych 1,5 godz. zrobiło się ponad 2, a czas nas goni.

Wsiadamy na sprzęty i udajemy się do Łeby na kwaterę. Szybko przebieramy się w ciuchy cywilne i na obiadek, który znajduje się jakieś 200 metrów od pensjonatu. Jedzonko dobre – świeżutka rybka. Po chwili na parking podstawia się ciuchcia, pakujemy się wszyscy i ruszamy na zwiedzanie wydm Łebskich. Oczywiście opcja była aby w obie strony zawiozły nas melexy. Po krótkiej dyskusji stanęło, że z wydm wracamy piechotą – jakieś 6 km lasem. Na wydmach byłem niejednokrotnie ale o tej porze roku prezentowały się super. Jak mini Sahara, było widać jak piasek faluje a na morzu tylko białe bałwany było widać. No i znowu chwila dyskusji i kolejna decyzja wracamy piechotą ale plażą. No powiem krótko – jako człowiek z nad morza pomyślałem, że ich „pogięło”, przecież to jakieś 10 km. I w tym momencie przyszło olśnienie – na pewno ludzie w górach o mnie tak samo myślą jak bez celu chodzę od przełęczy do przełęczy czy rozkoszuję się widokiem szczytów. Człowiek jednak nie docenia tego co ma pod nosem, no może nie w ogóle ale za rzadko docenia.

Powrót zajął trochę czasu ale na szczęście kolacja już czekała. Było coś do zjedzenia, wypicia a niektórzy i nóżką na parkiecie poruszali. Potem jeszcze były obowiązkowe opowieści przy kózkach, przecież nie mogły stać całą noc samotnie.

W sobotę śniadanko o 9. I nawet mnie jako organizatora zaskoczył wybór i różnorodność tego co knajpa zaproponowała. Po takim obżarstwie nie chciało się nigdzie jechać. Startujemy z Łeby ok. 10 i kierujemy się na Jezioro Żarnowieckie. Trasa ładna ale po zimie trochę nowych dziur się pojawiło i trzeba było uważać. Potem krótki postój przy samej elektrowni (szkoda, że w sobotę nie ma możliwości zwiedzania).

Kolejnym punktem jest zamek w Krokowej. Przewodniczka oprowadza nas po posiadłości i opowiada historię zamku i rodziny rodu von Krockow. Po zwiedzaniu czas na mała przerwę, kawusie i ciasteczko.

Ruszamy w kierunku Grot Mechowskich, ale w pierwszej kolejności obiadek. I tutaj zawód . Jak układaliśmy trasę zwiedzania też zatrzymaliśmy się na obiadek w tej karczmie. Wtedy pierogi były pierwsza klasa, przynajmniej jak po kuchennych rewolucjach. W trakcie zlotu porażka. Rozgotowane, ciasto o dziwnym smaku, a do niektórych zapomnieli farsz wsadzić. A Groty Mechowskie to taki żarcik. W sumie to ewenement, ponieważ to jedyna w Polsce grota na terenach nizinnych. A jest tak wielka, że przechodzi się ją w jakieś 5 minut, a dlatego tak długo bo prawie na czworakach taka jest wysoka. Według legendy grota miała połączenie z żeńskim klasztorem w Żarnowcu, z którego korzystali mnisi z klasztoru z Mechowa. Jednak wiadomo, że w Mechowie nigdy nie było klasztoru.

Dzisiaj mamy jeszcze w planie latarnię w Rozewiu czyli najdalej wysunięty punkt Polski na północy. Po drodze zatrzymujemy się na krótką sesję w miejscu gdzie zatoka Gdańska wchodzi najdalej głąb lądu.

Na latarni morskiej jest wystawa makiet pozostałych latarni, można też z bliska zobaczyć jak wygląda serce latarni czyli obrotowy stół z soczewką Fresnela, który był źródłem światła w latarni Stilo. Widoków jednak brak, ponieważ można wyjść tylko na pierwszy poziom galerii i cały widok na morze zasłaniają drzewa, które rosną w około.

Czas na powrót. Po drodze przystanek koło Domu Whisky w Jastrzębiej Górze gdzie niektórzy coś nie coś zakupili, a inni tylko podziwiali ilość trunków jaka stała tam na półkach.

Wieczorkiem ostatnia kolacyjka na tym zlocie, nocne rozmowy przy piwku i nie tylko, a rano śniadanie i czas pożegnań.
Zdjęcia: Peciu, Pass, Ciacho i Ja :)