Weekend w Iławie 
15-17.07.2016


Nie ma to jak umawiać się w styczniu na weekend w lipcu. Nie wiem jak to się stało, ale się udało. Początek naszego wyjazdu lipcowego naprawdę był właśnie gdzieś w okolicach zimy, kiedy spotkaliśmy się tradycyjnie w Degustatorni na piwie (i szotach). Gdzieś pomiędzy drugim piwem a piątym szotem padła propozycja wspólnego wyjazdu, nie za daleko, żeby tak po prostu się karnąć. O dziwo negocjacje terminu nie trwały długo, ustaliliśmy 15-17 lipca i już! Przez jakiś czas cisza i pewnie już niektórzy by zapomnieli, ale Krzysiek profesjonalnie podszedł do tematu, odezwał się w kwietniu z propozycją Iławy. Zrobił listę osób, zebrało się 10 motocykli i wszystkie z plecakami! :) szał! Noclegi zarezerwowane, trasa wyznaczona, no to jedziemy.
Umówiliśmy się na wyjeździe z Pruszcza o 16:00, chwilę trzeba było zaczekać na wszystkich bo oczywiście korki i w ogóle masakra w mieście po nocnej ulewie, miasto zalane i ogólnie wszędzie tłok. Ale jak już udało się wyjechać to droga była super. Oczywiście nie autostradą tylko starą jedynką, pogoda extra nie za ciepło, nie za zimno i bez deszczu. Nawet załapaliśmy się na mały off road w Prabutach, był objazd bo remontowali mostek długości 10 metrów, a jechaliśmy objazdem przez las, po dziurach i bez asfaltu chyba z 20 minut. Nocowaliśmy w Tawernie Kaper nad samym jeziorem (Mały Jeziorak), bardzo polecam, nocleg może nie najtańszy 195 za dwie osoby ze śniadaniem ale pokoje na wypasie. Piątkowy wieczór spędziliśmy bardzo przyjemnie – piwko, pizza i jakieś machnięcie nóżką w pobliskiej tancbudzie. I tak jakoś szybko zrobił się następny dzień, a spać się nie chciało. Próbowałam jeszcze wynegocjować opóźnienie wyjazdu, jak do tej pory to mój Jaca był zawsze kerownikiem imprezy i nigdy nie było problemu z negocjacjami, a tu musiałam negocjować z Obcym! No i…. :( zabrakło mi argumentów… (nie wszystkich mogłam użyć). :)
No i rano wyjazd 9:30, Krzychu nie popuścił – śniadanie na 8:00 i wyjeżdżamy punktualnie. Najpierw jedziemy do Brodnicy. Trasa bardzo przyjemna, lasy, łąki, pola – lajtowo. Samo miasto też bardzo ładne. Zaskoczył mnie rynek i pięknie odnowione kolorowe kamienice. Pamiętam to miasto z dzieciństwa, mój tata pochodzi z Brodnicy, więc odwiedzałam kiedyś jakąś ciotkę, ale zapamiętałam Brodnicę jako szaro-bure miasteczko, bardzo nieciekawe. No dobra to było 30 lat temu :) trochę się zmieniło.

Wjazd do Dąbrówna

Po małej czarnej jedziemy dalej, nadal przez urokliwe wioski. Zatrzymujemy się w jednej z nich Dąbrówno na krótki odpoczynek, żeby tylko rozprostować nogi. Miejscowość mała, ale jest jakieś centrum, ryneczek który obchodzimy dookoła. A, że na oknie jednej z piekarni możemy przeczytać zachęcający napis „pączki jak u babci” to chcielibyśmy spróbować. Niestety pączków już nie było, a pani właśnie zamykała, ale dostaliśmy (za darmo!) porządny kawałek sernika! Sprzedawczyni powiedziała, że ona sernika już ma dosyć, a przynajmniej się nie zmarnuje. Sernik pierwsza klasa, świeżutki i pyszny. :)
Po krótkiej konsumpcji jedziemy dalej, dojeżdżamy do Ostródy. Tam w tawernie nad jeziorem jemy obiad. Kolejna piękna znana-nieznana miejscowość, widok na jezioro super, więc żeby jeszcze się napatrzeć idziemy na deser do lokalu obok. Na tarasie z widokiem kawa i desery, ale jakie! Nie wystarczy popatrzeć, musicie tego spróbować! :)
Z Ostródy wracamy już do Iławy, ale oczywiście nie najkrótszą drogą tylko przez łąki i pola, żeby jeszcze podziwiać polską wieś i cieszyć się jazdą. Fajny dzień, niby nic taka tylko przejażdżka, ale 250 km pękło. Koniec jazdy na dziś, ale godzina jeszcze młoda, więc czas na zajęcia kulturalno-oświatowe. Zalegamy w naszej tawernie na tarasie nad jeziorem, napoje chłodzące, coś do jedzenia, ale najlepsze oczywiście towarzystwo :):):) Oj udała nam się grupa! :) Do wieczora czas minął nie wiadomo kiedy. Ale, żeby atrakcji nie było za mało idziemy jeszcze posłuchać muzy – niektórzy na koncert Maleńczuka, a niektórzy na dyskotekę do Tiffi.
Wieczór skończył się nad ranem, więc ciężko wstać w niedzielę. Dobrze, że Organizator Łaskawca  zarządził wyjazd na 10:00. Zbieramy się więc ochoczo i szybko i znów punktualnie wszyscy siedzą w siodle i ruszamy. Dziś Kanał Elbląski – Krzychu załatwił pozwolenia na wjazd i możemy przejechać wzdłuż, tuż nad samą wodą. Najpierw jedziemy jednak na pochylnię Buczyniec, żeby zobaczyć jak statki jeżdżą po trawie. Super sprawa, kiedyś już widzieliśmy (na zlocie ze Strangers’ami), ale takie atrakcje się nie nudzą. Kiedyś trzeba będzie się jeszcze wybrać na wycieczkę statkiem i zobaczyć tą procedurę wciągania na tory od strony wody. Ale póki co to chyba nasza grupa była większą atrakcją dla pasażerów statku niż odwrotnie. 
Jedziemy do następnej pochyli Kąty i tam wjeżdżamy już nad sam kanał. Jedzie się super, widok przepiękny: woda, zieleń, co jakiś czas przejazd przez most. W jednym miejscu musimy się zatrzymać, żeby przepuścić statek :) i przejechać na drugą stronę. Czekamy więc aż liny się opuszczą, ale i tak dziewczyny musiały ustawić obciążenie na linach (czyli własne ciała) żeby można było spokojnie przejechać. Przy okazji postoju robimy oczywiście mnóstwo fotek i filmów, ale i tu też my jesteśmy atrakcją dla pasażerów statku. W każdym razie przejazd rewelacja! Skorzystajcie koniecznie jeżeli tylko będzie okazja, bo naprawdę warto, czy na moto, czy statkiem fajna sprawa.
Na koniec zafundowaliśmy sobie jeszcze depresję. No wiadomo jutro do pracy to człowiek ma doła, ale tu chodziło o najniższy punkt poniżej poziomu morza 1.8 m. Jak byliśmy tutaj kilka lat temu to miejsce znajdowało się w polu i dojazd był drogą szutrową. Teraz jak podjechaliśmy nie poznaliśmy okolicy. Asfalt pociągnięty pod sam znak a wszystko ładnie wybetonowane.
Pora wracać. Po drodze zajeżdżamy jeszcze na „bułę spod pachy” do restauracji szybkiej obsługi, tam już się żegnamy z przesympatyczną parą z Ostródy Anią i Andrzejem (znajomi Krzyśka) i Wojtkiem, który jeździł z córką oraz z Jonaszem (Ania pojechała wcześniej samochodem) i jedziemy jeszcze do Kadyn. Tam oczywiście rzut oka na dąb Bażyńskiego, który ma ponad 700 lat i stadninę koni a bardziej to co niej zostało bo chyba nie ma tam już hodowli. I robimy jeszcze przystanek na kawkę w bardzo urokliwym miejscu Srebrny Dzwon. Pan kelner okazuje się być właściwą osobą na właściwym miejscu, obsługuje nas elokwentnie, szybko i profesjonalnie, z dowcipem i polotem. :) Ale cóż po kawce i leżakowaniu na trawie już naprawdę wracamy.
Jedziemy na przeprawę promową do Mikoszewa, żeby uniknąć korków gdzie to możliwe. Kolejka, że szok, ale patrzymy, że Krzychu wali do przodu pod sam szlaban. No dobra ustawiamy się wszyscy z przodu, co oczywiście nie uszło uwadze kierowcom samochodów stojących w kolejce. Jednego zabolało najbardziej, bo podszedł i spytał „grzecznie” dlaczego nie stoimy w kolejce. Otóż drodzy kierowcy jeżeli to czytacie, chciałam was uspokoić, że naprawdę nawet jak jest 7 motocykli to my nie zajmujemy miejsca samochodom, ustawili nas na samym przodzie, a i tak weszło 18 samochodów, jakby nas nie było to naprawdę więcej by się nie zmieściło. 
Szkoda, szkoda, że już trzeba się pożegnać, więc na koniec buziaki dla: Asi i Krzysia, Joli i Rafała, Ani i Grzesia, Magdy i Darka, Kuby (żona Jola pojechała wcześniej samochodem) i Darka (żona Ania pojechała wcześniej samochodem). 
Dziękujemy Wam Kochani (Pomorska Grupo V-Stroma) :) za wspólny fantastyczny weekend. Do zobaczenia na trasie i w Degustatorni. :)

Pozdrowienia
Cecylia - autorka tekstu :) i Jacek
A kolega Krzysiek w jesienny wieczór zmontował filmik :)