Tak tylko dla ścisłości sezon oficjalnie zaczęliśmy już wcześniej (18.03) w Sobowidzu, na Jajcarni u księdza Maślaka.
Ale oczywiście czekaliśmy, aż zrobi się ciut cieplej – a o to wcale nie łatwo nad morzem – żeby zrobić sobie wycieczkę i przewietrzyć tyłki i maszynę.
Na pierwszą traskę w sezonie wybraliśmy objazd po elektrowniach wodnych i latarniach morskich. Oczywiście nie przez całe Wybrzeże, ale chociaż częściowo, z przystankiem (noclegiem) w Ustce. Niestety już przy pierwszej elektrowni Wodna Struga w Soszycach, okazało się, że weekend to nie jest dobry termin na zwiedzanie akurat tych obiektów. Mogliśmy je tylko obejrzeć z zewnątrz, bo wejść do środka można tylko od poniedziałku do piątku w godzinach 9-14. Ale nie zniechęceni pojechaliśmy dalej do następnej Gałąźnia Mała i dalej do Krzyni. Obydwie elektrownie są położone na rzece Słupi, którą można również polecić na spływy kajakowe. Można też znaleźć bardzo fajne miejsca na piknik, gorzej trochę z gastronomią, trzeba mieć własne kanapki i napoje, ale za to trawa, las, woda i ładne widoki zapewnione. Na koniec został nam Skarszów Dolny, elektrownia chyba najmniejsza, ale najładniej położona. Jechaliśmy wzdłuż rzeki, wąską drużką przez las, a na końcu tej dróżki stał po prostu domek, zamieszkany z resztą, który był elektrownią. Kilka informacji technicznych i historycznych znajdziecie na zdjęciach obok.
Strona o elektrowniach www.enwod.slupsk.pl/index.htm
Ponieważ nie spędziliśmy na zwiedzaniu tyle czasu, ile zakładaliśmy, dotarliśmy do Ustki wcześnie, ok.15. Nocleg możemy polecić – ładny nowy dom, miejsce na ognisko i grilla jest, również wyposażona kuchnia. Koszt 40,- zł ale jeżeli na dłużej niż jedną noc, to nawet 35,-. Niestety mały minus (albo duży) nie jest to w samej Ustce tylko 3 km od niej, wieś Przewłoka. Dla nas nie był to problem, żeby podjechać ten kawek już w „cywilnych” ciuchach, pochodzić po deptaku nad morzem (na plażę było mimo wszystko za zimno), a piwko kupić „na wynos”. Właśnie! Dla smakoszy piwa, do których my się zaliczamy, polecamy sklep „Piwa świata” w uliczce koło portu (niestety nazwy nie pamiętamy, ale w końcu Ustka nie jest taka duża J) na pewno znajdziecie, a wierzcie warto! My jesteśmy przywiązani do czeskich smaków, wybraliśmy więc czeskiego czarnego Primatora i polską Fortunę.
W Ustce, poza doznaniami kulinarno-degustacyjnymi, zaczęliśmy drugą część wycieczki – latarnie morskie.
Oczywiście na polskim wybrzeżu jest ich całe mnóstwo od Świnoujścia po Krynicę Morską, nie wyłączając Trójmiasta i latarni morskiej w Sopocie czy w Nowym Porcie. Polecamy wszystkie, ja jestem fanką wszelkich wysokich budowli, mimo, że zawsze trzeba się wdrapać po kilkudziesięciu (kilkuset) schodach, to zawsze warto dla widoku, który można zobaczyć z góry. Wejście na latarnię w Ustce 4 zeta, widoczek całkiem przyjemny – plaża, morze, port i statki, tylko oczywiście duży wiatr.
Na drugi dzień ruszamy dalej – zaliczamy Czołpino i Stilo. Niestety tutaj weekend czy majówka (czytaj turyści) nie robi na nikim wrażenia, urzędy morskie rządzą się swoimi prawami – Czołpino otwarte od czerwca, w Stilo godzinna przerwa (chyba obiadowa), regularne posiłki – wiadomo – rzecz święta, nie przeszkadzamy więc i jedziemy dalej. Dla turystów zainteresowanych jednak zwiedzaniem zamieszczamy obok informację o godzinach otwarcia latarni i cenach wejściówek, polecamy również odwiedzenie strony internetowej (www.latarnie.republika.pl). Warto jednak podkreślić, że u stóp latarni morskiej w Stilo znajduje się parking, wraz z małą gastronomią, o szumnej nazwie „Pustynne piaski” (zdjęcie) bardzo przyjazny (bo darmowy) dla motocyklistów.
No cóż, nadal nie zniechęceni całowaniem klamki w zamkniętych drzwiach ruszamy jeszcze spróbować szczęścia gdzie indziej. Kluki – wieś słowińska, dosłownie, klika chałup na krzyż, a w niej Muzeum Wsi Słowińskiej na miarę XXI wieku z multimedialnymi prezentacjami. Wstęp kosztuje dychę, ale nie żałujemy, naprawdę fajnie obejrzeć te stare chałupy, łodzie, piec, stare fotografie – super! A widok oryginalnej pralki z dawnych czasów – bezcenny! Okazało się także, że w czasie majówki od 1 do 3 maja zjeżdża się tu masę ludzi (5-6 tys.) na Czarne Wesele, czyli kopanie torfu, a potem oczywiście biesiadę. Sądząc po menu, które proponuje tutejsza Karczma u Dargoscha imprezka musi być niezła. Godzina była wczesna, więc spróbowaliśmy tylko żurku (pycha!), ale można tu też zjeść np. zupę rybną, chleb ze smalcem, pieczeń z gęsi i domowe ciasta.
Zanim zaczęliśmy wracać, zahaczyliśmy jeszcze o okolice Żarnowca. W Gniewinie obejrzeliśmy sobie z wieży widokowej zbiornik wodny, który zasila Elektrownię Wodną Żarnowiec (ją obejrzeliśmy sobie na koniec). Wieża znajduje się na terenie kompleksu turystyczno-rekreacyjnego Kaszubskie Oko, tzn. musisz zapłacić dwa zeta na bramce żeby wejść na trawkę i plac zabaw dla dzieci (ale parking za free), a jak chcesz wejść na wieżę to płacisz kolejne 6 zeta, na szczęście nie ma ciecia i nie pilnują za bardzo ;). Z góry widać też Jezioro Żarnowieckie, niestety trochę zasłonięte przez drzewa, więc muszę przyznać, że zbiornik robi większe wrażenie.
Małe podsumowanie:
Dni: 2
Dystans: 480 km
Noclegi:
Przewłoka: 80 PLN *1 = 80 PLN
Paliwo średnie spalanie: 4,7 lit/100km = 22,56 lit * 5,92 PLN/lit = ok. 134 PLN
Łączny koszt: 338 PLN
Czyli na jedzenie i inne pierdoły poszło: 124 PLN