Przedłużony długi weekend (czyli Lubelszczyzna i kawałek Mazur)03-08.06.2010 / 1570 km


Długie weekendy to doskonała okazja na małą wyprawę, szczególnie dla nas, „ludzi Północy”, którzy wszędzie mamy daleko. Dodatkowym bodźcem do wyjazdów dla nas jest brak dłuższego urlopu w tym roku, więc tym bardziej chcieliśmy wykorzystać okazję.  

Od dawna chcieliśmy zobaczyć Kazimierz Dolny i okolice, a że udało się wziąć jeszcze urlop na poniedziałek i wtorek, postanowiliśmy wracać przez Mazury.  

Jacek, jak zawsze zaplanował całą wyprawę bardzo dokładnie. Zarezerwowaliśmy tani nocleg (w Bochotnicy, 4 km od Kazimierza) i już prawie się pakowaliśmy, kiedy zaczęły napływać informacje o powodzi w tym rejonie. Niestety pogoda w czerwcu nie jest najlepsza na wyprawy motocyklowe, o czym mieliśmy okazję przekonać się bardzo dotkliwie w zeszłym roku, a i w tym nie zanosiło się, że będzie lepiej. Trzymaliśmy kciuki i oglądaliśmy prognozy pogody wszędzie, gdzie się dało. Dwa dni przed wyjazdem zadzwoniliśmy do naszej „gospodyni”, u której mieliśmy nocować, aby się upewnić czy mamy przyjechać. Potwierdziła, jak najbardziej, u nich nie jest zalane i drogi są przejezdne, wójt ostrzegał turystów, żeby nie przyjeżdżali, ale jak fala przeszła to zapomniał odwołać. Postanowiliśmy jechać, licząc się jednak z tym, że ewentualnie trzeba będzie szukać objazdów lub nawet zrezygnować i zawrócić. 

Byliśmy jednak dobrej myśli i ... warto było! Mieliśmy dużo szczęścia, bo przejechaliśmy dosłownie między jedną falą powodziową a drugą, ale po kolei. 

Adres do noclegu:  http://www.kazimierzdolny.pl/agroturystyka/31266/ 

03.06 czwartek (podróż)0 - 495 km (495 km)

Wystartowaliśmy o 8.00 z Przejazdowa koło Gdańska, gdzie umówiliśmy się z dwójką znajomych, Ulą i Arturem (czyli wypad na 3 motocykle). Pogoda dopisała, całą drogę świeciło piękne słońce i nie było zimno (zupełnie inaczej niż rok temu). Dodatkowo drogi były prawie puste, ponieważ wyjeżdżaliśmy w Boże Ciało. Dzięki temu pokonaliśmy trasę bardzo szybko (tzn. w krótkim czasie), a wystarczyły nam tylko trzy postoje i już o 16.00 byliśmy na miejscu. Mieliśmy więc całe popołudnie na miłe spędzenie czasu – zapoznanie się z gospodarzami, fanami motocykli (to małe coś na zdjęciu wyciągało ok. 60km/h) i wszelkiego sprzętu, na grilla i piwko nie-bezalkoholowe, a nawet odwiedzenie miejscowej knajpy, serwującej drinki wszelkiego rodzaju, gdzie jednak nie polecamy „wściekłego”, bo barman po prostu zmieszał wszystkie składniki

04.06 piątek (Majdanek, Lublin, Kazimierz Dolny)495 - 610 km (155 km)

Następnego dnia byliśmy mocno nastawieni na zwiedzanie i zobaczenie kilku ciekawych miejsc. Zaczęliśmy od Majdanka, a ponieważ spędziliśmy tam więcej czasu niż początkowo planowaliśmy, musieliśmy trochę zmodyfikować plan dnia. Pogoda, którą zastaliśmy w Lublinie w pełni oddawała charakter i przygnębiający klimat miejsca, w którym się znaleźliśmy – cały czas było pochmurno, mżyło i ani na chwilę nie wyszło słońce. Szliśmy bez przewodnika, ale jest oczywiście możliwość zwiedzania z przewodnikiem, nawet anglojęzycznym. Ekspozycje przedstawione w poszczególnych barakach zrobiły na nas duże wrażenie. Wystawy, zarówno w języku polskim, jak i angielskim, przedstawiają oczywiście dane statystyczne dotyczące np. liczby więźniów, którzy przewinęli się przez obóz, jak i historyczne, ale na mnie największe wrażenie zrobiły te ekspozycje, które dotyczyły prywatnego życia więźniów. Wiele jest tam rzeczy, które są dowodem na to, że ludzie chcieli tam po prostu żyć i próbowali tą nieprawdopodobną rzeczywistość uczynić normalną, zorganizować tam, w obozie śmierci, zwyczajne życie. 

Były tam szmaciane lalki, zrobione dla dzieci, ubrane w pasiaste ubranka, bajki pisane i zilustrowane rysunkami przez matki i wiersze... Zapamiętałam szczególnie jeden, o matkach, Polce, Angielce i Żydówce, które przeżyły śmierć swoich dzieci. Jednak każdą z nich, mimo, że przedwczesną i niesprawiedliwą, można było w jakiś sposób wytłumaczyć – była wojna, młodzi ludzie ginęli na froncie, tylko w jednym przypadku nie sposób wytłumaczyć matce powodu śmierci jej dziecka, zginęło bo było Żydem. 

Kolejną rzeczą, która mnie uderzyła było położenie obozu – tuż obok miasta, przez pryzmat baraków i drutów kolczastych patrzyliśmy na budynki mieszkalne. 

Z Majdanka pojechaliśmy do centrum Lublina, zwiedzić starówkę i zobaczyć zamek. Muszę przyznać, że byłam zaskoczona urodą tych miejsc. Wprawdzie równie zaskakujący był stan niektórych kamienic, które były tak zniszczone, że aż dziwne było, że jeszcze stały, ale ogólnie, moim zdaniem, stare miasto jest bardzo ładne. Na zamku chcieliśmy oczywiście zobaczyć Kaplicę Św. Trójcy, niestety przyjechaliśmy za późno i była już zamknięta. Dowiedzieliśmy się jednak, że następnego dnia są dni otwarte Lublina i wiele miejsc można zobaczyć za darmo postanowiliśmy więc przyjechać i skorzystać z okazji nazajutrz. No cóż, na zwiedzanie wprawdzie było już za późno, ale godzina ciągle młoda, postanowiliśmy więc coś zjeść. Jeśli lubicie naleśniki pod każdą postacią: na słodko lub z mięsem, czy szpinakiem, możemy polecić Naleśnikarnię przy ul. Przedmieście 2 (vis a vis Bramy Grodzkiej) mają swoje siedziby nie tylko w Lublinie, ale również w kilku innych miastach. 

http://www.nasznalesnik.pl/ 

Na koniec dnia zostało nam jeszcze trochę czasu na Kazimierz. Rzeczywiście, to prawda jest przepiękny! Najpierw zobaczyliśmy panoramę miasteczka z Góry Trzech Krzyży i Wisłę oświetloną zachodzącym słońcem. Trzy nawiązujące do Golgoty krzyże postawiono w 1708 roku. Miały one upamiętniać liczne ofiary zarazy morowej, która miała miejsce na tych terenach. 

Tuż obok równie piękny widok roztaczał się z Baszty, która jako tzw. górny zamek pełniła funkcje obronne zanim wybudowano zamek. Wysokość wieży jest w różnych miejscach inna, z powodu nierówności terenu. I tak w najwyższym miejscu wynosi ona 19,20 m. Obwód baszty to około 32,50 metra. Natomiast grubość muru zmniejsza się w miarę wzrostu wysokości. Na dole wynosi 4,20 m, na poziomie drugiej kondygnacji około 4 m, na trzeciej 3,70 m, na czwartej około 3 m. Wynika z tego, że w miarę podnoszenia się przekrój poprzeczny jest coraz większy i rośnie z 2,20 m. do 3,40 m. Od zachodu na wysokości 6 m. znajduje się sklepione wejście. Prawdopodobnie łączyło się ono za pomocą zwodzonego mostu z rampą, co jest zgodne z późnośredniowiecznym systemem budownictwa obronnego. 

Niektórzy badacze twierdzą, iż była ona również siedzibą straży celnej, a w nocy służyła jako latarnia rzeczna. W każdym bądź razie, z jej szczytu rozciąga się piękny widok na Kazimierz i dolinę Wisły. 

A po drodze jeszcze ruiny zamku, który powstał za panowania Kazimierza Wielkiego. Pierwotnie była to budowla obronna. Składała się z przyziemia o sześciu izbach i piętra. Posiadała małą wieżę od strony miasta a od Wisły większą. Wydłużony podwórzec otoczony był murem, w którym po stronie przeciwległej miastu znajdowała się brama wjazdowa. 

Podczas wojen ze Szwedami zamek uległ ciężkim uszkodzeniom. Naprawiono go dopiero za Augusta II. Dodano wówczas późnobarokowe ozdoby – okładzinę kamienną i portal o charakterze pałacowym przy bramie wjazdowej. Portal tworzyły półkolumny jońskie, dźwigające łamane belkowanie.  

Niestety podczas walk pomiędzy Augustem II a Stanisławem Leszczyńskim zamek został ponownie zniszczony. W 1806 roku znajdował się w takim stanie, że władze austriackie nakazały strącić grożące zawaleniem attyki. Od tamtej pory już go nie odbudowano. 

Zamek kazimierski ma dzieje większości polskich zamków. Wzniesiony przez Kazimierza Wielkiego wraz z upływem czasu podupadł. W epoce późnego renesansu został odbudowany już bardziej jako pałac a nie budowla obronna. Zniszczono go ponownie w okresie wojen ze Szwedami. Początkowo naprawiany, został wkrótce pozostawiony własnemu losowi i powoli zamienił się w romantyczną ruinę. Ale że był zamknięty tylko rzuciliśmy na niego okiem.  

Na rynku zrobiliśmy jeszcze obowiązkowe zdjęcie pod studnią oraz wypiliśmy po piwku (chyba nie muszę dodawać, że bezalkoholowym), ale nie w knajpie po 8 zeta, tylko na ławce, ze sklepu, więc tańsze. Potem jeszcze obowiązkowy spacer po bulwarze nad Wisłą i już było ciemno, więc trzeba było wracać. Ale w drodze powrotnej nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności zatrzymania się przy pięknie oświetlonym spichlerzu, w którym znajduje się Muzeum Przyrodnicze Odział Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym i zrobienia zdjęcia maszynkom.

5.06 sobota (Puławy, Janowiec, Nałęczów, Lublin (again))610 - 755 km (145 km)

Następnego dnia plan zwiedzania był jeszcze bardziej wypełniony niż poprzedniego, ale wszystkie te miejscowości są położone bardzo blisko siebie, można więc bez problemu zaplanować taki objazd na jeden dzień. 

W Puławach zobaczyliśmy Pałac Czartoryskich. Wstęp kosztuje tylko 3 zł, a przewodnik opowiada bardzo ciekawie. Wejście dla osób indywidualnych zawsze jest o pełnej godzinie (i naprawdę warto). 

Mieliśmy np. okazję chodzić po 150-letnim parkiecie w Sali Złotej, niby nic takiego, ale... może to była ostatnia okazja zanim zostanie wymieniony na nowy, który na pewno nie wytrzyma takiej próby czasu. Poza podłogą, warto również zobaczyć piękne obrazy, stylowe meble i zdobione wnętrza sal. Wrażenie robi również drzewo genealogiczne Czartoryskich, uzupełniane na bieżąco. Ostatni potomek Izabeli i Adama odnotowany na tym drzewie, urodził się w 2009 roku, ale okazało się, że jest już kolejny z 2010 i tylko drzewo czeka na uaktualnienie. Mieliśmy także okazję zobaczyć wpis w księdze gości i przeczytać podziękowania podpisane przez kilku członków Rodziny. Na marginesie dodam, że nie musieli płacić za wstęp do własnego (niegdyś) domu.  

Poza pałacem warto także pospacerować po otaczającym go parku i obejrzeć jeszcze Świątynię Sybilli, Dom Gotycki, Pałac Marynki i groty w zboczu skarpy. 

Po pewnych kłopotach z policją i objazdami spowodowanymi wyścigiem kolarskim, udało nam się opuścić Puławy i dojechać do Janowca.  Ruiny zamku – owszem, bardzo ładne i dobrze zachowane, ale zwiedzanie tylko dla bogaczy, wstęp 12 zł, a zobaczyć można... dziedziniec, krużganki i taras widokowy na pradolinę Wisły. Jest to zamek bastejowy wzniesiony na pocz. XVI w. i rozbudowywany do XVIII w. 

Nie zabawiliśmy tam długo, a w drodze powrotnej do motocykli obejrzeliśmy jeszcze piękny Dwór barokowy, z lat 70-tych XVIII w. przeniesiony z Moniak koło Urzędowa. We dworze znajduje się stała wystawa wnętrz dworu ziemiańskiego oraz pokoje gościnne.

Kolejnym punktem programu był Nałęczów. A w Nałęczowie, każdy to wie..., oczywiście, ale poza wytwórnią znanej wody jest tam piękny park zdrojowy. Niestety płacić trzeba za wszystko, także za wejście do pijalni wód 3 zł i za samą wodę dodatkowo. Można także zwiedzić Pałac Małachowskich, zrobić sobie zdjęcie z Prusem na ławeczce albo kupić ręcznie wykonanego ze słomy jeżyka. 

Pałac robi dobre wrażenie, odnowiony i zadbany. Jest to barokowy pałac z II połowy XVIII w. wg projektu Ferdynanda Naxa – początkowo rezydencja Małachowskich, z czasem – dom gościnny, a od II połowy XIX w. Kiedy to Nałęczów stał się już kurortem – pełnił rolę kursalu dla gości i kuracjuszy. Obecnie w pałacu oprócz pokoi hotelowych i restauracji, znajduje się Muzeum Bolesława Prusa, który w Nałęczowie właśnie prawie od początku istnienia uzdrowiska aż do swojej śmierci leczył się z agorafobii. 

W stylowym wnętrzu zasługuje na uwagę sala balowa zaliczana do najpiękniejszych przykładów baroku w Polsce. 

A przed pałacem siedzi sobie na ławeczce właśnie nie kto inny a Bolesław Prus we własnej osobie. 

Dookoła znajduje się ładny park zdrojowy z mnóstwem straganów z pamiątkami. Ja usiadłem sobie na małym rowerku a dziewczyny zrobiły sobie wyścig na kaczkach. 

Odwiedziliśmy także dom-pracownię Stefana Żeromskiego, do którego wejście kosztuje kolejne 12 zł, więc wnętrze obejrzeliśmy zza progu, skąd też był całkiem ładny widok.

Następnie przyszła pora na ponowną wizytę w Lublinie. Jak na nocne zwiedzanie przyjechaliśmy trochę za wcześnie (ok. 17), poszliśmy więc na obiad do czeskiej knajpy. Jedzonko bardzo dobre (można zjeść tradycyjne knedliki, ale nie tylko), a czeskiego czarnego piwa chyba nie trzeba nikomu polecać. 

Po nakarmieniu ciał, ale głodni strawy duchowej, stanęliśmy w kolejce do zwiedzania. Trochę zaniepokojeni dreptaliśmy w tym ogonku, bo sporo osób było przed nami, a limit wejść ograniczony. Wysłaliśmy więc na zwiady Ulę i okazało się, że motocykliści (albo ich sympatycy) są wszędzie. Pani, która rozdzielała wejściówki do Kaplicy Św. Trójcy zawsze marzyła o tym, by jeździć na moto, no cóż jakoś się nie złożyło, ale cztery bileciki nam odłożyła, więc mieliśmy zaklepane zanim doszła nasza kolej. Kaplica bardzo nam się podobała, dostaliśmy opis co przedstawiają poszczególne sceny, można więc było się spokojnie zorientować co jest co, a nie tylko bezmyślnie się pogapić. 

Potem obejrzeliśmy jeszcze Bramę Krakowską przez którą się wchodzi na Stare Miasto, oczywiście Zamek w którym znajduje się wspomniana wcześniej Kaplica Św. Trójcy oraz wiele wystaw. 

Następnie zrobiliśmy sobie jeszcze spacerek po starówce oglądając zarówno odnowione kamienice jak i takie w których bramy po prostu aż strach wejść. 

Chcieliśmy jeszcze zobaczyć panoramę miasta z góry, ale niestety kolejka na Wieżę Trynitarską była zbyt długa, więc może następnym razem.

Wracaliśmy już późnym wieczorem, ok. 22.00 i po raz kolejny doceniliśmy nasze moto-ciuszki, a właściwie w tym wypadku ich brak. Ponieważ cały dzień była piękna pogoda i cieplutko, jeździliśmy w dżinsach, a wracając trochę zmarzliśmy, ale na rozgrzewkę mieliśmy miód pitny, przezornie zakupiony w Nałęczowie.

6.06 niedziela (początek powrótu, czyli Giżycko)755 - 1175 km (420 km)

Następnego dnia  wyruszyliśmy ok. 9.00. Po drodze pożegnaliśmy Ulę i Artura, oni niestety musieli wracać do Gdańska, a my pojechaliśmy w stronę Mazur.  

Po drodze odwiedziliśmy jeszcze rodzinne strony dziadków Jacka, a konkretnie wieś Dzierzby, do której jako dziecko jeździł na wakacje.  

Zatrzymaliśmy się też w Ostrowii Mazowieckiej u znajomych, których poznaliśmy miesiąc wcześniej, we Fromborku na zlocie Motocyklowego Klubu Podróżników Strangers. Po raz kolejny przekonaliśmy się jaki świat jest mały – po kilku minutach rozmowy okazało się, że rodzina Iwony też pochodzi z Dzierzb, więc pewnie jako dzieci ganiali się z Jackiem po polach. No ale cóż, dobrze się gadało, ale trzeba było jechać dalej.  

Droga do Giżycka poszła nam szybciutko, korek był w przeciwną stronę, bo po długim weekendzie sznury zmotoryzowanych wracały do Warszawy.  

Nocleg znaleźliśmy bez problemu i mieliśmy jeszcze czas na zobaczenie wieży ciśnień, z której można podziwiać widok miasta.

Warto także zwiedzić Twierdzę Boyen. Oczywiście można by było długo się rozpisywać na jej temat ale większość historycznych informacji jest w Internecie. Więc po prosty napiszę warto zobaczyć.
Wieczorem dowiedzieliśmy się, że powódź zalała miejscowości pomiędzy Kazimierzem a Puławami, czyli te, przez które jechaliśmy rano.

7.06 poniedziałek (Mazury)1175 - 1295 km (120 km)

Kolejny dzień poświęciliśmy na mały objazd po Mazurach i zobaczenie kilku znanych i mniej znanych miejsc. 

W pierwszej kolejności pojechaliśmy do miejscowości Martiany. Na wzniesieniu po lewej stronie drogi za nowo wybudowanym białym domem widać schron bojowy. Jest to jedyny w całości zachowany schron, który do lat sześćdziesiątych był obudowany stodołą drewnianą, która go maskowała. Na wystających betonowych słupach na dachu schronu była oparta więźba dachowa. Wewnątrz zachowały się wszystkie oryginalne niemieckie napisy dotyczące obsługi i bezpieczeństwa pobytu w schronie. Pozostałości po podwieszanych łóżkach dla obsługi, otwory strzelnicze karabinów maszynowych. Zbudowany był w 1939r, nr 72, typ "B".   

Do schronu można dojść bramą prowadzącą do prywatnej posiadłości przez podwórze. Właściciel posesji udostępnia przejście, wjazd na podwórze i oświetlił wnętrze schronu. Prostopadle do drogi, z lewej strony cztery i z prawej dwa, zniszczone schrony bojowe z tego samego okresu rozbudowy Giżyckiego Rejonu Umocnionego. 

Następnie pojechaliśmy obejrzeć kwaterę Hitlera – Wilczy Szaniec. Tylko dla przypomnienia: w latach 1941–1944 była to kwatera główna Hitlera i Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych w lesie gierłowskim, na wschód od leżącej na skraju lasu wsi Gierłoż i 8 km na wschód od Kętrzyna. 

Tuż obok (jakieś 2 km) jest Park Zabytków Warmii i Mazur w Miniaturze. Obecnie jest bardzo reklamowany. Droga, która prowadzi obok jest trochę na wzniesieniu więc na chwilę się zatrzymaliśmy i po stwierdzeniu, że tych miniatur jest tyle co kot napłakał darowaliśmy sobie zwiedzanie i pojechaliśmy do Kętrzyna.

Zamek w Kętrzynie wybudowany został w II połowie XIV w południowo-wschodnim narożniku murów miejskich. W zamku istniały m.in. kaplica, piekarnia, kuchnia, młyn, słodownia i browar, skład mięsa, silos zbożowy, spiżarnia, zbrojownia i prochownia. Najbardziej reprezentacyjne skrzydło północne zajmował pfleger - prokurator, urzędnik sprawujący władzę z ramienia Zakonu. Przy zamku funkcjonował folwark. Po 1525r. zamek został siedzibą starostwa książęcego. W 1910r. zamek przejęło miasto; przed drugą wojną światową znajdował się tu urząd finansowy i mieszkania urzędników. Początkowo była to budowla trójskrzydłowa, zamknięta od strony zachodniej murem z bramą wjazdową. Liczne przebudowy na przestrzeni stuleci, dostosowujące obiekt do pełnienia funkcji administracyjnych i mieszkalnych zmieniły jego wygląd. W styczniu 1945r. zamek został spalony. W trakcie odbudowy zamku w latach 1962-1966 przywrócono gotycki charakter budowli. Obecnie w kętrzyńskim zamku funkcjonują: Miejska Biblioteka Publiczna i Muzeum im. Wojciecha Kętrzyńskiego z interesującymi zbiorami regionalnymi.
Ponadto na zamku w Kętrzynie podobała nam się siedziba jakiegoś Stowarzyszenia Kaszub czy coś takiego tzn. pomieszczenie wypełnione przeróżnymi wyrobami z kordonka. Trochę się zdziwiliśmy, że takie rzeczy można zrobić na szydełku! I nie mówię tu tylko o serwetkach, narzutach, poncho, czy spódnicach, ale o biżuterii! Przepiękne korale, bransolety, kolczyki, czy nawet spinki, we wszystkich kolorach i wzorach, połączone z kamieniami czy kwiatami.

Następnym przystankiem był wiatrak holenderski z XIX w. (1863r.) zachowany w nienagannym stanie. Znajduje się na północ od Kętrzyna w pobliżu niewielkiej wsi Stara Różanka. Charakterystyczny ciemnoczerwony, ceglasty stożek zwieńczony jest drewnianą głowicą ze skrzydłami. Z niewielkich półkolistych okienek zwiedzając wiatrak można obejrzeć piękną panoramę okolicy. Od 1972r. jest w nim zajazd turystyczny. Jednak mieliśmy pecha bo był zamknięty na cztery spusty.

I dalej na północ. Kolejnym punktem postoju były Barciany. Krzyżacki zamek zbudowany na wzniesieniu w końcu XIV wieku, powstał na miejscu starego drewnianego grodu pruskiego (pierwsze wzmianki - 1289). Zbudowany z cegły na planie czworoboku, z dwiema basztami, przeznaczony był początkowo na siedzibę komturstwa , jednak ostatecznie rezydował tu krzyżacki prokurator. Kilkukrotnie przebudowywany, a po zniszczeniach w czasie wojny trzynastoletniej (1455) powoli stracił swe pierwotne znaczenie. Od połowy XIXw. do.1945r. zamek był własnością prywatną, a potem w użytku PGR. Zachowało się skrzydło wschodnie oraz mury i fundamenty skrzydła północnego. Ozdobione schodkowymi szczytami skrzydła z wysokimi wieżami usytuowane zostały wokół kwadratowego dziedzińca, na który prowadzi brama wjazdowa. W części północnej zobaczyć możemy niewysoką okrągłą basztę. Widać, że zamek jest remontowany, połatane mury, wymieniany dach i okna. Bramy były zabite dechami więc sądzimy, że środek też poddany był remontowi. Za kilka lat wart ponownego odwiedzenia.

Skręciliśmy na wschód na Węgorzewo. Po drodze w miejscowości Srokowo obejrzeliśmy wieżę widokową Bismarcka, która powstała po jego śmierci w 1898r. jako jedna z wielu budowli dla upamiętnienia „żelaznego kanclerza”. Aby wieża mogła powstać na Diablej Górze okoliczni właściciele majątków i gospodarstw dostarczali materiał budowlany. 1000 cegieł ofiarował hrabia Friedrich zu Eulenburg z Promy. Budowę wieży prowadziła firma budowlana Mamina Modrickera z Kętrzyna. Kamień węgielny położono 19.10.1901r. a.13.09.1902r. budowę uroczyście zakończono. 

Wieża była zakończona platformą widokową i knelażem. Z wieży można było podziwiać wspaniałe widoki na jez. Mamry, Rydzówkę, Sztynort i okoliczne miejscowości. 

W 1914r. podczas walk sama wieża nie została uszkodzona, jedynie drzwi wejściowe zostały zniszczone wybuchem granatu. Przez długie lata - 1 kwietnia odbywały się tu uroczystości w dzień urodzin Bismarcka.   

W czasie II wojny światowej 1941-45 na Diablej Górze znajdowało się stanowisko posterunku obserwacyjno-meldunkowego obrony przeciwlotniczej, które wchodziło w skład systemu obrony przeciwlotniczej kwatery Hitlera.

Dalszym etapem podróży miał być dojazd do Węgorzewa i objazd jeziora Mamry. Ale po drodze ostro zaczęło padać więc polecieliśmy przez Sztynort. Przejechaliśmy pomiędzy jeziorami Kirsajty i Dargin i prosto do Giżycka. Po drodze był przymusowy postój na przystanku autobusowym (lało, że nie dało się jechać) więc zjedliśmy resztki pizzy, którą mieliśmy z bagażniku

08.06 wtorek (powrót, Św. Lipka, Reszel)1295 - 1570 km (260 km)

Ostatni dzień naszej wyprawy nadszedł bardzo szybko, ale ponieważ do domu było blisko, powrót połączyliśmy jeszcze ze zwiedzaniem.  

Najpierw Sanktuarium Maryjne w Świętej Lipce. To tutaj znajduje się jedno z najbardziej znanych w Polsce sanktuariów maryjnych. Świętolipska bazylika pw. Nawiedzenia NM Panny wraz z obejściem krużgankowym i klasztorem jest jednym z najważniejszych zabytków baroku w północnej Polsce.  

Początki kultu Matki Boskiej w Świętej Lipce sięgają XIV w. Według ustnie przekazywanej informacji więziony w lochach kętrzyńskiego zamku skazaniec dzięki interwencji Matki Bożej wyrzeźbił w drewnie Jej figurkę z Dzieciątkiem. Po wykonaniu rzeźby został uwolniony. Uwolniony skazaniec figurkę zawiesił na lipie przy drodze z Kętrzyna do Reszla. Figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem zasłynęła cudami. Z czasem wokół lipy wybudowano kaplicę. Nie wiadomo jak ta kaplica wyglądała. Kaplicę obsługiwali księża krzyżaccy z Kętrzyna. Najstarszą udokumentowaną informację o Świętej Lipce znaleziono w aktach kapituły płockiej – zapis z 1473 informujący, że ludzie chodzą na odpusty do Prus, nie precyzujący bliżej, czy w Świętej Lipce jest kaplica. Z przywileju wielkiego mistrza krzyżackiego Johanna von Tieffena z 1491 wydanego dla karczmarza w Świętej Lipce jednoznacznie wynika, że była tam kaplica. Do Świętej Lipki przybywały już wówczas liczne pielgrzymki. Pielgrzymował tu także ostatni wielki mistrz krzyżacki w Prusach Zakonnych Albrecht. Następnie kaplica była rozbudowywana, aż powstała Bazylika Świętolipska. Obecnie też jest w trakcie remontu.

Kolejnym etapem był zamek w Reszlu. Zbudowany w latach 1350-1401, na planie kwadratu, z dziedzińcem wewnętrznym i krużgankami. Część mieszkalna znajdowała się w skrzydłach południowym i wschodnim, pozostałe boki zamykał mur kurtynowy. W narożniku północno-zachodnim znajduje się wieża obecnie nakryta dachem, wcześniej zwieńczona była blankami. Wieża  bramna z zachowanymi do dzisiaj prowadnicami bron znajduje się w zachodniej części zamku. Drewnianą strażnicę krzyżacką wzniesiono już około 1241 r. Przebudowa przeprowadzona w latach 1505-1530 dostosowała umocnienia zamku do broni palnej. Wzniesiono dodatkowy mur obronny z bastejami od strony północnej i zachodniej. Umocnienia zamku połączono z umocnieniami miasta. W 1648 i 1704 zamek został dwukrotnie splądrowany przez wojska szwedzkie. Rozebrano też w tym czasie część murów obronnych. Po I rozbiorze Polski został zamieniony na więzienie. Dwa pożary w pierwszych latach XIX w. spowodowały zniszczenia m.in. wieży głównej. Obiekt został opuszczony na kilkanaście lat. W 1822 przekazano go gminie ewangelickiej, która poczyniła w nim kolejne prace remontowe. Przebudowano skrzydło południowe na zbór, zmieniono elewacje m.in. dobudowano szczyt z sygnaturką. Rozebrano krużganki a w skrzydle wschodnim umieszczono szkołę. W 1931 dokonano odbudowy wież zamkowych, w salach utworzono muzeum. Gruntowny remont został przeprowadzony w latach 1976-1985. Obecnie w zamku znajduje się hotel, a w miejscu dawnej kaplicy ewangelickiej powstała w latach osiemdziesiątych galeria sztuki współczesnej.  

Wstęp tylko 3 zł, a zamek bardzo ładny z super widokiem z baszty. 

Dodatkową atrakcją była grupka młodych ludzi w strojach z epoki. Sądziliśmy, że to jakaś imprezka rycerska, ale okazało się, że tylko kręcą reklamę majonezu. Ale udało nam się też wejść do podziemi gdzie mieli swoje kwatery i nawet zasiąść przy stole biesiadnym. 

Z kolei my okazaliśmy się atrakcją dla wycieczki szkolnej, ale chyba najbardziej dla jednej z opiekunek, która – nie wiedzieć czemu – skojarzyła nas ze strażakami... No cóż, miejmy tylko nadzieję, że nie była nauczycielką.  

Droga z Reszla zajęła nam tylko 2 godziny i już ok. 16.00 byliśmy w domu, a zaraz po zdjęciu kufrów, zaczęliśmy planować kolejny długi weekend. 

Małe podsumowanie:

Dni: 6

Dystans: 1 570 km

ączny koszt: 1 400 PLN

 

Paliwo: średne spalanie: 4,6 lit/100 km = 73 lit * 4,77 PLN/lit = ok. 350 PLN

 

Noclegi:

Kazimierdz Dolny: 60 PLN * 3 = 180 PLN

Giżycko: 80 PLN * 2 = 80 PLN

 

Czyli na jedzenie i inne pierdoły posżło: 790 PLN